Wywiad

Filmweb rozmawia z Samem Rileyem

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Filmweb+rozmawia+z+Samem+Rileyem-105212
Zaczynał jako piosenkarz zespołu 10.000 Things, ale miażdżąca recenzja w magazynie "NME" skutecznie ukróciła jego karierę gwiazdy rocka. Niedługo po rozpadzie kapeli wcielał się już jednak – na wielkim ekranie – w prawdziwą muzyczną ikonę, Iana Curtisa z grupy Joy Division. To właśnie występ w "Control" Antona Corbijna otworzył mu drogę do kariery aktorskiej. Od tego czasu mogliśmy go oglądać choćby w "Byzantium" Neila Jordana czy "W drodze" Waltera Sallesa. Rolą w "Czarownicy" wkracza do świata wysokobudżetowych hollywoodzkich produkcji.


Sam Riley
Czy historia o tym, że Angelina Jolie walczyła o Twój udział w "Czarownicy", jest prawdziwa?

Cóż, to Robert (Stromberg, reżyser – przyp. J.P.) chciał, żebym zagrał w filmie. Z tego co wiem, ona po prostu zgadzała się z nim w tej kwestii: "Tak, chciałabym, żeby to był ten gość". To miłe. Angelina jest również producentką filmu i myślę, że nie ma zbyt wielu osób, które mogą się z nią kłócić w jakiejkolwiek sprawie. Prawdopodobnie nie musiała więc walczyć jakoś szczególnie mocno.

Jak określiłbyś swojego bohatera, Diavala? To pomagier czy przyjaciel tytułowej Czarownicy? 

Na początku jestem krukiem. To brzmi absurdalnie: "jestem ptakiem". Maleficent ratuje mnie przed śmiercią z rąk wieśniaka i zmienia w człowieka. W podzięce ślubuję jej wierność i od tego czasu pomagam jej w różnych rzeczach, z którymi nie może poradzić sobie sama. Zależnie od potrzeby może zmieniać mnie w rozmaite zwierzęta. Początkowo jestem jej sługą, ale spędzamy ze sobą 16 lat i z czasem stajemy się jak stara para małżeńska. Nie w tym sensie, że się kochamy – po prostu kłócimy się jak starzy małżonkowie. Wiem, że w głębi ducha ona jest milsza, niż to okazuje. A ona nienawidzi słyszeć, że może być sympatyczna.


"Czarownica"
Jak dużo z Twojej roli to Ty, a ile to praca głosem i na bluescreenie?

To dość dziwne. Nie wiem, kto ustala zasady tego, co jest możliwe w magii. Ale kiedy jestem ptakiem, nie mogę mówić. Przemawiam więc jedynie w swojej ludzkiej formie. Kiedy moja postać przechodzi przemianę, kończy się moja rola, a pałeczkę przejmują czarodzieje z hollywoodzkich studiów od efektów specjalnych. Dlatego w filmie wcielam się tylko w człowieka.

Jak pracowało się z Angeliną Jolie?

Wspaniale. Poznałem ją, jeszcze zanim zaczęliśmy zdjęcia. I to był dobry pomysł. Nie chciałbym poznawać Angeliny pierwszego dnia pracy na planie. Mógłbym wówczas zapomnieć, co miałem akurat do zrobienia. Ona jest rozbrajająco miła. Nie wiadomo skąd, ale wiedziała sporo o mnie. Pytała o moją żonę (aktorkę Alexandrę Marię Larę – przyp. J.P.) i tak dalej...

Wygooglowała Cię?

Myślę, że jeden z prawdziwych kruków będących na jej usługach musiał to zrobić. Na samym planie było natomiast dość surrealistycznie. Nigdy wcześniej nie byłem w studiu, przynajmniej nie tej wielkości. Dotychczas pracowałem w dużo skromniejszych warunkach. A tutaj wiozą cię wózkiem golfowym przez Pinewood, gdzie powstały wszystkie filmy o Bondzie, a ty możesz tylko powiedzieć "wow". Zresztą nie kręciliśmy wyłącznie na bluescreenie. Spora część scenografii została naprawdę zbudowana. Pamiętam taką chwilę... Angelina stoi zwrócona do mnie plecami z tymi wielkimi rogami, w pelerynie, z olbrzymim wodospadem w tle, a ja nagle słyszę komunikat: "Jesteśmy na Pana gotowi na planie". Myślisz sobie wówczas, że to naprawdę zabawne. Pięć lat temu śpiewałem w pubie w Leeds, a teraz... (śmiech).


"Czarownica"
Czy mieliście sąsiadujące przyczepy?

Znajdowały się na tym samym terenie, ale same w sobie był gigantyczne. Nigdy wcześniej takiej nie miałem. Wyposażono ją nawet w kablówkę. Dopiero tu poczułem, że "udało mi się" (śmiech).

Tym razem miałeś okazją pracować z Angeliną Jolie. Wcześniej grałeś już między innymi z Johnem Hurtem czy Helen Mirren (w filmie "W Brighton"). Czy praca z takimi sławami jest jak szkoła aktorska? Czy ich obecność onieśmiela?

Raczej nie. Ale w takiej sytuacji trzeba być po prostu aroganckim (śmiech). Zdecydowanie jest to jednak rodzaj szkoły. Sam nie studiowałem aktorstwa, ale nauczyłem się sporo poprzez obserwowanie ich. Nie mówię wyłącznie o sposobie ich gry, bo w trakcie kręcenia nie myśli się o tym, co robią twoi partnerzy. Wówczas są dla ciebie swoimi postaciami. Podpatrywałem, jak się zachowują, co myślą o swoich bohaterach, jak traktują inne osoby na planie, czego potrzebują na przygotowanie się. Obserwowałem to wszystko i czerpałem, ile się dało. To tak pobieram nauki, odkąd wszedłem w ten biznes.

Czy posiadanie żony aktorki również pomaga?


Tak, zdecydowanie. Zresztą nigdy nie walczymy o te same role (śmiech). Poza tym w Niemczech (Riley mieszka w Berlinie – przyp. J.P.) ona jest dużo bardziej znana ode mnie. Zrobiła tu już tyle, że ja mógłbym zagrać w dziesięciu "Czarownicach" i to ona byłaby wciąż rozpoznawana w restauracjach, a nie ja. Nie ma jednak między nami rywalizacji na tym polu. To raczej pomaga. Gdy ja zacząłem grać, ona robiła to już od 15 lat. Gdy się poznaliśmy, wiedziała już wszystko.


Sam Riley z żoną
Udziela Ci porad?

Tak. Udzielamy sobie rad nawzajem. Czasem któreś z nas przeczyta jakiś scenariusz i nie wie, czy jest dobry czy słaby. Wtedy prosimy o pomoc druga osobę. Jeśli są tam jakieś sceny seksu, mówię jej, że jest do bani (śmiech).

A czy masz jakichś aktorskich idoli?


Wielu, zbyt wielu, by ich wszystkich wymienić. Inspiruje mnie sporo już nieżyjących aktorów. Uwielbiam oglądać stare filmy. Mam swoich ulubieńców z każdej epoki. Ale podziwiam też wielu aktorów, z którymi miałem okazję pracować. Oraz oczywiście tych, których filmy oglądałem, dorastając. Zanim zostałem aktorem, zawsze intrygowało mnie, co sprawia, że Clint Eastwood, Richard Burton czy Jack Nicholson są tak świetni. Bycie brytyjskim aktorem ma obecnie swoje plusy i minusy. Z jednej strony wielu Brytyjczyków zgarnia najlepsze role w Hollywood. Ale z drugiej – jest ich za dużo. Mogłoby być trochę mniej.

Do tej pory kojarzyłeś się ze skromnym, artystycznym kinem, ale teraz, kiedy "sprzedałeś się" Disneyowi...


Sprzedałem się dużo wcześniej, dla wytwórni Polydor, gdy miałem 19 lat!

...czy czujesz, że Twoja artystyczna integralność jest zagrożona?


Ludzie mylą się, sądząc, że za dystrybucją "Control" nie stały korporacje. Muzyką Joy Division zarządzają przecież duże wytwórnie. Trudno jest mieć udaną karierę, żyjąc w absolutnej zgodzie z sumieniem, nie idąc na kompromisy. Sam mam konto w banku, noszę skórzane ubrania... Powiedziałbym jednak, że spośród wszystkich podmiotów, którym można się sprzedać, Disney nie jest najgorszy (śmiech). 


"Control"
Nie miałeś więc wątpliwości przed przyjęciem roli w "Czarownicy"?

Nie, wcale. Im głębiej wchodzisz w to środowisko, tym lepiej widzisz, że tak jest wszędzie. Uwielbiam grać w niezależnych filmach, wcielać się w postacie w rodzaju Jacka Kerouaca czy Iana Curtisa. Zagrałem w wielu mrocznych, alternatywnych historiach. Ale intrygują mnie również wyzwania, robienie rzeczy, których wcześniej nie robiłem. A filmy Disneya dały mi w dzieciństwie mnóstwo radości. I nie czuję się przez nie skorumpowany – chyba że był tam jakiś przekaz podprogowy. Straciłbym integralność, robiąc coś, co jest w kontrze do moich przekonań. Wiele osób patrzy na to z zewnątrz i projektuje na ciebie swoje własne przekonania. Ale ja osobiście nie miałem poczucia, że nie powinienem tego robić albo że muszę to zrobić, bo mi dobrze zapłacą. Chciałem wziąć w tym udział i cieszę się, że mi się to udało.

Czy fakt, że zostałeś ojcem miał z tym coś wspólnego? Podobno Robert Redford przyjął rolę w "Zimowym Żołnierzu", żeby zrobić wrażenie na swoich wnukach. Czy w Twoim przypadku było podobnie?


Tak, ale pracę nad "Czarownicą" zacząłem jeszcze przed narodzinami mojego syna. Powiem tak. Wciąż nie zdarzyło mi się zrobić filmu tylko i wyłącznie dla pieniędzy. Żeby zaangażować się w dany projekt, musiałem w niego wierzyć albo być nim zaintrygowany. To podejście, do którego zachęcałbym w przyszłości moje dziecko. Wiadomo, czasem film nie wyjdzie po twojej myśli. Ale jeśli robisz to z właściwych powodów, to wystarczy. 


"Czarownica"
Powiedziałeś wcześniej: "Poczułem, że mi się udało"...

Żartowałem tylko o mojej przyczepie!

Tak, ale czego się teraz spodziewasz? Jak "Czarownica" wpłynie na Twoją dalszą karierę?

Trudno to przewidzieć. Mam nadzieję, że będę dostawał więcej interesujących propozycji.  Z jednej strony mamy łańcuch pokarmowy z Leo, Fassbenderem, Hiddlestonem oraz Cumberbatchem, a z drugiej – okruszki dla maluczkich. Mam nadzieję, że z pomocą odrobiny wróżkowego pyłku... (śmieje się i gestykuluje, udając, że wzlatuje).

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones